25.08.2015

W poszukiwaniu utraconej Róży.

      O Małym Księciu pisałam już tutaj, ponad rok temu...Stale obecny w różnej postaci znów do mnie wraca w wersji kinowej.
Dziś jednak chcę napisać o Róży, bo zobaczyłam ją zupełnie inaczej...

- Dlaczego on ją opuścił, przecież ją kochał? - zapytała Jula, gdy wyszłyśmy z kina.
- To prawda, kochał, ale było mu z nią też trudno. Dorastał i nie chciał, by ktoś z niego żartował i kpił z jej powodu. Wolał o niej zapomnieć, pozwolić uschnąć, narazić na śmiertelne niebezpieczeństwo ze strony baobabów, byleby zachować twarz... byleby nie narazić się na śmieszność z powodu swoich marzeń, przekonań, upodobań... byleby zasłużyć na miano poważnego człowieka wykonującego użyteczne rzeczy, byleby znaleźć się w gronie dorosłych...

- I ona umarła...
- I tak, i nie. Wrócił do niej, odnalazł jej wspomnienie i ono odżyło w jego sercu. Zdobył się na odwagę bycia wrażliwym. Chciał znów "widzieć sercem". Można być dorosłym i mieć swoją Różę.
- Ty jesteś dorosłym ze swoją Różą...

-Dlaczego płaczesz, córko?
- Bo żal mi dzieci, których rodzice nie mają swojej Róży.



      Pisałam już, że ta historia jest mi szczególnie bliska od dzieciństwa. Bardzo mnie porusza...
Mam wrażenie, że od dziś stanie się bliska także mojej starszej córce. Dawno tyle i tak nie rozmawiałyśmy po wyjściu z kina...
Jestem wdzięczna jej za to, że dostrzega moją Różę i sobie, że znów postanowiłam o nią zadbać,choć jeszcze przed miesiącem myślałam, że jej nie ma. Nie wierzę w przypadki... Symbolikę Róży obrazuje Brene Brown w książce "Z wielką odwagą", która trafiła w moje ręce kilka tygodni temu.
Czytam, nabieram odwagi i czuję ogromną ulgę, że moja Róża ocalała.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz